Po
pierwsze, oba filmy nie nastroją zbyt optymistycznie próbujących się przebić muzyków
- przeszkodą dla artysty jest nie tylko pozyskanie słuchaczy, ale i wsłuchanie
się w samego siebie. Oba obrazy poruszają temat tożsamości artysty czy
komercyjności muzyki. Jednak wbrew pozorom lista podobieństw nie jest zbyt
długa...
"Frank" to czarny humor. "Zacznijmy od
nowa" to nieco ckliwy refleksyjny dramat. Tło dla "Franka"
stanowi muzyka alternatywna (brzmienie utrzymane w klimacie soundtracku do
"Tylko kochankowie przeżyją"), natomiast dla "Zacznijmy od
nowa" podkładem są smętne ballady w stylu Norah Jones.
"Zacznijmy od nowa" był moim punktem
obowiązkowym. Wiedziałam, że pójdę na ten film, nawet, jeśli zwiastun
podpowiadał mi, że może być trochę naiwnie i trącić bajką o Kopciuszku. Łatwo
się go ogląda i równie łatwo zapomina.
Natomiast "Franka" unikałam jak ognia, poszłam
jednak na niego z braku lepszych opcji. Ale... naprawdę było warto dać się
wciągnąć w jego ponury i wykreowany bez zbędnego nadęcia klimat. Tak, nastroił
mnie depresyjnie na kolejnych kilka dni. Tak, zastanawiałam się przez chwilę,
czy jestem bardziej Jonem, czy Frankiem. Tak, obraz przypomina spersonalizowany
szablon filmu niezależnego. Ale jego siła tkwi w szczegółach: ujęciach,
zabawnych dialogach oraz monologach, jak i w muzyce - abstrakcyjnej, wciągającej
i rozbrajającej (dzieło Stephena Rennicksa). Świetnie dobrani Domhnall Gleeson,
Michael Fassbender i Maggie Gyllenhaal. Film doceniłam po zdystansowaniu się od
niego (kilku dniach). Pierwsze wrażenie po wyjściu z kina oscylowało między
rozpaczą a rozbawieniem. Polecam!
Dzięki za odwiedziny u nas. Zachęcamy do lajknięcia profilu fejsbukowego i dodanie bloga do obserwowanych. My dodajemy do ulubiony, bo zapowiada się bardzo dobrze!!!
ReplyDeletedziękuje za komentarz ;) dla mnie to wiele znaczy zapowiada się bardzo ciekawy blog ;) trzymam kciuki ;* co powiesz na wspólna obserwacje? czekam na odpowiedz z góry dzięki
ReplyDeletewww.music-keeps-alive.blogspot.com